Stan wojenny 1981. Dramatyczny czas pacyfikacji strajkujących na sterowni kaprolaktamu.
A było to tak:
Była to pierwsza sobota po ogłoszeniu stanu wojennego. Nie było mnie w dwóch poprzednich dniach ponieważ organizowałem przywiezienie córki z Warszawy, gdyż ona chodziła tam do szkoły.
Po przyjeździe z Warszawy odczuwałem potrzebę pojechania do zakładu, gdyż wiadomo okres był bardzo gorący i każdy dzień przynosił różne zmiany. Nie miałem obowiązku być na zakładzie, bo nie miałem oficjalnego dyżuru.
Przyjechałem najpierw do budynku Dyrekcji Produkcji. Było tam 3 dyżurantów. Od nich dowiedziałem się co dzieje. Dowiedziałem się, że na moim zakładzie zgromadzili się wszyscy strajkujący z całego zakładu. W pewnym momencie, ok. g. 17:00 dyspozytor zakomunikował, że wojsko, milicja i ZOMO wjechało do zakładu wraz z czołgami. Po kilkunastu minutach budynek dyrekcji został otoczony przez ZOMO. Po pewnej chwili wtargnęli oni do budynku. Zrobili niemiłosierny hałas. Nas wylegitymowali...
Po niedługim czasie dyspozytor poprzez dyspozytorski, głośno mówiący, telefon zakomunikował, że ja osobiście mam zejść na dół i czekać na dowódcę akcji. Ponieważ wszyscy wiedzieli , że technologia Zakładu Kaprolaktamu jest niebezpieczna, dowódcy potrzebowali w tym zakresie informacji. Schodząc na dół nie wyobrażałem sobie, że mogę brać udział w akcji przeciwko moim ludziom. Czekałem na dalszy ciąg wydarzeń. Było już ciemno.
Podjechał wojskowy gazik. Siadłem na przednim siedzeniu obok kierowcy. Na tylnym siedzeniu zauważyłem generała milicji. Odezwał się do mnie, bez żadnych wstępów, że taką barykadę w Świdniku rozpieprzyli lufą od czołgu. Odezwałem się wtedy, czy rzeczywiście i u nas musi do tego dojść. Nie mówiłem o ludziach bo to jak przypuszczałem nie miało by sensu. Powiedziałem: to jest nowa fabryka, dopiero co uruchomiona, kosztowała miliony dolarów. Byłoby błędem to zniszczyć.
A on mi na to, - co ja proponuję. Powiedziałem, że skontaktuję się z strajkującymi... Dojechaliśmy przed sterownię. Generał mi odpowiedział coś takiego, - jak Pan chce to niech Pan próbuje tego kontaktu. Uważałem, że mogę podjąć jakieś działania, że muszę chronić ludzi. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem na wydział Laktamu. Nie dobiegłem gdyż stężenie amoniaku było coraz wyższe. Musiałem zawrócić. Pobiegłem na instalację hydroksyloaminy, chciałem jak najszybciej dostać się do telefonu dyspozytorskiego.
Na poziomie mistrzówki nie dostałem się do telefonu. Dopiero na najwyższym poziomie, w rejonie filtrów mogłem zadzwonić do sterowni. Rozmowa zaczęła się dla mnie zaskakująco, gdyż rozmówca nie znał mnie i odmówił mi prawa przyjścia na sterownię. Mimo przedstawionych argumentów nie zmienił zdania. Poprosiłem go aby przywołał kogoś z kaprolaktamu. Była chwilowa przerwa w rozmowie słyszałem tylko po drugiej stronie niezbyt wyraźne słowa. Po chwili odezwał się ktoś z moich pracowników, nie potrafię sobie przypomnieć kto to był. Zaproponował, że jest zgoda na wejście do sterowni ale pod warunkiem, że będę razem z dowódcą akcji. Ustaliliśmy, że ja potwierdzę tę możliwość.
Tak prawdę mówiąc, ten warunek był słuszny. Dla mnie jednak było to stresujące na myśl, że wejdę razem z tym generałem, którego po wymianie kilku zdań oceniłem fatalnie.
Nie było wyjścia poszedłem pod sterownię. Było ciemno. Zauważyłem stojących w kółku oficerów. Podszedłem do nich i zapytałem się , który z nich jest dowódcą. Nie widziałem czy był wśród nich ten generał. Na szczęście odezwał się do mnie oficer, niezbyt rosły, półkownik lotnictwa i powiedział, że on tu dowodzi i o co mi chodzi. Powiedziałem mu wprost, że jest szansa abyśmy we dwóch, weszli do sterowni na rozmowy ze strajkującymi. Zapytał mi się kim jestem i czy ja też chcę wejść do strajkujących. Po moim potwierdzeniu powiedział - dobrze to wchodzimy.
Pobiegłem ponownie do telefonu i przekazałem tę informację. Po wypełnieniu warunków postawionych dla wojska weszliśmy na sterownię.....
Tutaj już nie muszę pisać bo wszyscy znają dalszy ciąg wydarzeń.
Marek Pochwalski |